15.06.2013

Prolog

   Rosa zbierała się na krawędziach jego płaszcza, które coraz bardziej nasiąkały wodą. Tajemniczy mężczyzna nieśpiesznie przechodził pomiędzy wysokimi drzewami.
   Zatrzymał się na chwilę i spojrzał za siebie, na wioskę, którą było widać z oddali. Uśmiechnął się lekko.
   Ruszył dalej tym samym spokojnym krokiem.
   Słońce wzeszło już nad horyzont. Powietrze stawało się coraz bardziej parne. Ten dzień może być najbardziej upalnym w roku.
   Płaszcz był już suchy.
   Zrobiło się duszno. Zdjął kaptur. Pojedyncze gałązki muskały mu teraz twarz. Nie przejmował się tym.
   Szedł dalej, poprzez wysoką trawę. Zdziwił się, że nie uschła i nadal była zielona. Było tak gorąco.


   O świcie, tak jak zawsze, Ginko wyszła z domu, by wypuścić kozy i pognać je na pastwisko, parę kroków za domem. Staruszka bardzo lubiła te zwierzęta, choć sama nie wiedziała czemu. Często przecież denerwowały ją i złośliwie skubały ulubione tulipany z rabaty.
   Dzisiaj jednak nie zastanawiała się nad tym. Wpędziła kozy na łąkę ogrodzoną drewnianym płotem i zamknęła bramę. Chwilę jeszcze popatrzyła na nie, potem poszła po wodę. Studnia znajdowała się przed domem, tuż przy drodze. Gdy zanurzała wiadro, usłyszała krzyk sąsiadki. Od razu pobiegła to sprawdzić.
   Widok nie był przyjemny. Kaede, sąsiadka, którą słyszała wcześniej zdążyła tylko wysapać:
- Tam...! Leży! - tutaj głębiej zaczerpnęła powietrza. - Trup! Nieżywy! W sadzie!
Po czym pobiegła zawołać kogo trzeba.
   Ginko z ciekawości poszła do sadu. Bała się, nawet bardzo, ale to było silniejsze od niej. Nie mogła się powstrzymać...
   Pod jabłonią rzeczywiście leżały jakieś zwłoki. Widziała je z oddali. Nie odważyła się podejść bliżej. Krew sięgała aż do miejsca  w którym stała. Była wszędzie. Było jej pełno! Próbowała przyjrzeć się ciału. Czy to była kobieta, czy mężczyzna? Nie wiedziała. Martwy człowiek leżał twarzą do ziemi.
   Ale...gdzie on miał ręce? O Boże! To...okropne!
Każda osobno, zawieszone na niedługim sznurku, wisiały na gałęziach nad zwłokami. Zdecydowanie nie przypominały jabłek.
   Ginko zrobiło się niedobrze. Postanowiła wrócić do domu i się położyć.
   Był dopiero ranek, a już robiło się duszno.

   Niedługo po tym, kiedy staruszka odeszła, w sadzie zrobiło się tłoczno. Na miejsce zbrodni zeszła się chyba cała wioska. Każdy chciał zobaczyć na własne oczy co się stało. Coś takiego nie zdarzało się codziennie. Jednak szybko uprzątnięto wszystko, tak, że tylko nieliczni zdołali zobaczyć ciało. Wszyscy byli oburzeni i domagali się ukarania sprawcy. Przerażenie przyszło później, kiedy uświadomili sobie, że nie mają pojęcia, kto mógł dopuścić się takiego czynu. Postanowili, że zaczną barykadować drzwi na noc. Tak na wszelki wypadek...
    Denatem okazał się mężczyzna, który przybył do wioski parę tygodni temu i mieszkał w gospodzie. Nikt nie znał go za dobrze, ale powszechnie uchodził za sympatycznego i uczciwego człowieka.
Szczegóły tej zbrodni niepokoiły władze wioski. Było to morderstwo nadzwyczaj okrutne, co stwierdzili, kiedy odwrócili ciało. Zostało ono doszczętnie zmasakrowane (mężczyznę rozpozno po tatuażu na plecach). Jednak to, co naprawdę ich zszokowało, to zupełnie coś innego, nieistotnego, wydawałoby się. Do sznura, na którym wisiały ręce mężczyzny przywiązana była wstążka. Nieduża. Żółta. A do niej doczepiona została wiadomość: "Żółte wstęgi zawisną. Na żółtych wstęgach zawisną. Niewierni.". Krótka i zupełnie bez sensu. Kto mógł coś takiego wymyślić? Chyba tylko jakiś szaleniec! To się kupy nie trzyma! - Jak powiedział przywódca wioski.
   Nie wiedzieli co mają o tym sądzić. Nie podobało im się to. Było w tym coś złowrogiego.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz